Jestem niemym
Samomalującym się obrazem
Do powieszenia na twojej
Ścianie
Głęboko ukrytej w piwnicach
Chyba sama nie wiem czyjej duszy
Mówisz mi
Jaki piękny obraz
Och jaki jestem szczęśliwy patrząc na ciebie
Maluję uśmiech
I odchodzisz
Z deszczu trafiam pod rynnę rozpuszczalnika naszych farb
Czy kiedykolwiek pokażesz mnie światu
Czy zawsze będziemy spotykać się w blasku lichej świecy
Czy zawsze będę malować ten niemy
Martwy uśmiech
Czy obraz ma prawo być i mówić
Czy to tak wypada
Pokazać światu co nazywasz życiem
A czy to tak wypada
Zabijać siebie w imię tej miłości
W snach widzę gruzy walące w moje ramy
Rwące płótno na kawałki
Cóż pozostanie z naszego domu
Gdzie dane mi znać tylko surowy tynk
I spękany od tupotu pleśniejący w rogu strop
Z każdym pożegnaniem przypalasz mnie świecą całując drewniane czoło
Pozostaje nadać mi tytuł
Choć i on się spopieli
*
Chyba się obudziłam z tego przeklętego letargu niepisanja.