Kawy?
Raz,
dwa, trzy- zaraz trupem będziesz TY.
Cztery,
pięć, sześć- ciepłe serce przyjemnie jeść.
Sześć,
pięć, cztery, trzy, dwa, jeden- ŚMIERĆ.
Biegłam przed siebie.
W ciemność. Czemu biegnę w ciemność? Uciekam. A uciekanie w ciemność jest
lepsze niż odwrócenie się i powrót w łapska tego Psychopaty. Modlę się o szybką
śmierć bardziej niż o pomoc. Nie chcę żyć. Ja wariuję, mój umysł nie chce
rejestrować już niczego. Atakuje mnie shizofrenia.
"Zrozumienie
jest niemożliwe".
1
Zaprosił mnie na
kawę. Zgodziłam się. Od dawna przyciągał moją uwagę. Był przystojny ale ostry w
swoim zachowaniu. Pewny siebie i brutalny. Jego chłodne spojrzenie przebijało,
kroiło na kawałki chcąc za wszelką cenę znaleźć nieistniejący skarb wewnątrz
mnie. Był dokładnie taki, jakiego szukałam.
Urywki zdań, krótkie
riposty o wyszukanym podtekście i westchnienia, czy błysk jego oczu- nie
nazwałabym tego wszystkiego rozmową. To była walka, spontaniczne polowanie na
lwa. Kto tu jest lwem?
Kto tu jest gazelą?
Nawet dotykał moich
dłoni, długo i lubieżnie przyglądał się moim palcom, gładził je pieszczotliwie.
Za nic nie chciałam przerwać tego kontaktu, choć wiedziałam, że właśnie wyrażam
na coś zgodę. Niby niewielką, a jednak przesunęłam granicę. Och, koniec
spotkania. Śpieszy się na jakieś spotkanie biznesowe. Zostawia mi swoją
wizytówkę, mruczy do ucha pewne siebie ‘zobaczymy się jeszcze’ i ledwie muska
ustami mój policzek.
A ja długo nie wiem,
co się właśnie stało. Ot, para ludzi spotkała się na kawie. Na randce,
powiedzielibyśmy zgodnie. Ona- zwykła kobieta o kasztanowych, długich za plecy
włosach i niebieskich, rzadko spotykanych w tej kombinacji oczach. Dość
szczupła, wysoka, choć sięgająca Jemu lekko ponad ramię. On- niezwykłej urody
mężczyzna o ciemnych włosach i szarych jak stal oczach. Dbający o kondycję, pod
jego opinającą koszulą wyraźnie rysowały się mięśnie.
2
Zadzwonić?
Przecież jestem
kobietą, nie wypada. Nie będę mu się narzucać. Pewnie i tak nie jest
zainteresowany- nasze spotkanie nie wiele może mi powiedzieć o jego nastawieniu
do mnie. Pewnie właśnie pracuje, nie będę go rozpraszać. A co jak odbierze jego
sekretarka? Na pewno jakąś ma. To byłoby bardzo niezręczne. ‘Tacy jak on mają
często bliskie stosunki… no właśnie: stosunki ze swoimi sekretarkami’- bez
powodzenia próbuję się pozbyć tej okropnej myśli.
3
Może to on zadzwoni?
Jasne, jasne. Nudzi
mu się pewnie. Brakuje mu sekretarki czy co? Chuj go swędzi i tyle- oto
podsumowanie całej naszej relacji. Tak, tak właśnie jest, droga Jane. Och,
malutka, kochana, głupiutka Jane- jak mogłaś pomyśleć, że cokolwiek jest tu na
serio? Jesteś gazelą, a on lwem, ot co. Nawet nie tak. Jesteś już martwa.
Jesteś martwą gazelą, którą zabiła hiena przebrana za lwa. Przyjdzie
skonsumować twoje śmierdzące strachem mięso. Jesteś padliną.
4
Jestem wyjątkowo
głupiutką Jane. Jane Goldnoun. Ech, ze względu na moją głupotę, chyba skończę
przedstawiać się nazwiskiem. Po co robić wstyd kochanym staruszkom. Siedzę na
łóżku, zawinięta w koc i wpatruję się w telefon już drugi dzień, niemal bez
przerwy. Siedzę w ciszy, słuchając własnego oddechu. Oczy pieką mnie od
niepotrzebnych łez.
Nagle ciszę przerywa
dźwięk nadchodzącego połączenia, ostro raniący moje uszy. Rzucam się ku
telefonowi. Ale to tylko portier. Ignoruję. Nikogo u siebie nie chcę. Jestem
idiotką, zakochaną w kimś kogo kompletnie nie znam. W kimś, kto wzbudza we mnie
tylko złe przeczucia. W kimś, kto mnie pociąga. W kimś, kogo spojrzenia boję
się bardziej od ognia. W kimś, komu pozwolę, zrobić ze sobą wszystko w zamian
za nic, w zamian za…
Rozległo się pukanie
do drzwi, za którymi ktoś toczył głośną choć kulturalną dyskusję. Boże, o co
chodzi.
- Goldnoun,
natychmiast otwórz.
Co? Znam ten głos. To
On. Co On tu robi? Otwieram mieszkanie, a On zgrabnie wślizguje się do środka i
zatrzaskuje za sobą drzwi na wszystkie możliwe zamki.
-Wszystko w porządku,
panie Carter!- wołam do zaniepokojonego portiera przez zamknięte drzwi.
Następnie pełna niedowierzania odwracam się do mojego gościa, powoli
uświadamiając sobie jak właśnie wyglądam.- Dean? Co ty tu robisz?- pytam.
- Co z Tobą? Jak ty
wyglądasz? Dziewczyno, stało się coś? Umarł ktoś?- najpiękniejszy mężczyzna
mojego życia właśnie się o mnie troszczy. Kręcę głową, czuję, że zaczynam znów
płakać. ‘Och Jane, twój mózg pochowano już dawno temu. Za późno na
opłakiwanie’.- Jane, Janie.- przytula mnie.- Co się dzieje?
- Nic się nie dzieje…
- I dlatego właśnie
płaczesz.- wpada mi w słowo.- Z nudy?- układa usta w ten swój nieziemski
uśmiech, którym kilka dni temu mnie zabił. Nie sposób go nie odwzajemnić.
Dean Sthur pomaga mi
się doprowadzić do porządku. O nic nie wypytuje, mi także nie śpieszy się do wyjaśnień
jego przybycia. Wprawnie rozczesuje moje włosy, upina w wysoki kok. Myje mi
plecy. Jego dłonie pieszczące moją skórę pozostawiają dotkliwy niedosyt. Nie
próbuje naginać granic przyzwoitości, nie wtarga na mój teren prywatny.
Doceniam to. Nie jestem w stanie myśleć teraz logicznie, nie mam siły na
zastanawianie się nad poprawnością moich działań i decyzji. Jedyne co dociera
do moich szarych komórek (aż za bardzo) to impulsy, cała chmara impulsów
towarzyszących każdemu dotknięciu. Ponieważ co rusz dotykam mokrymi i okrytymi
pianą dłońmi włosów, Dean postanawia je umyć. A potem długo i starannie je
czesze, wciera odżywki i zaplata w długi warkocz. Jestem rozbita psychicznie.
Czuję wręcz fizycznie brak Jego w moim życiu. Byłoby tak cudownie gdyby w nim
się pojawił choćby na chwilę. Najlepiej na dłuższą, tak, hmm, mniej więcej- na
zawsze. Czekam na jego dalsze poczynania, ale nagle czuję ostry ból w okolicach
potylicy, ból promieniuje na tyle, że odbiera mi przytomność. Wiem tylko, że
wyjątkowo niefortunnie osunęłam się ze stołka na podłogę, po tym jak ceramiczna
butla na mydło przywitała tyły mojej czaszki. Wiem, bo widzę, jak owa butla
leży teraz tuż przed moimi oczami. Czuję ból promieniujący wzdłuż całego
tułowia, chyba mam coś z prawą ręką. Tracę ostrość widzenia. Tracę świadomość.
I pamięć o ostatnich dwóch minutach.
CDN