sobota, 7 czerwca 2014

Kawy? cz.1

Kawy?
Raz, dwa, trzy- zaraz trupem będziesz TY.
Cztery, pięć, sześć- ciepłe serce przyjemnie jeść.
Sześć, pięć, cztery, trzy, dwa, jeden- ŚMIERĆ.

Biegłam przed siebie. W ciemność. Czemu biegnę w ciemność? Uciekam. A uciekanie w ciemność jest lepsze niż odwrócenie się i powrót w łapska tego Psychopaty. Modlę się o szybką śmierć bardziej niż o pomoc. Nie chcę żyć. Ja wariuję, mój umysł nie chce rejestrować już niczego. Atakuje mnie shizofrenia.
"Zrozumienie jest niemożliwe".


1

Zaprosił mnie na kawę. Zgodziłam się. Od dawna przyciągał moją uwagę. Był przystojny ale ostry w swoim zachowaniu. Pewny siebie i brutalny. Jego chłodne spojrzenie przebijało, kroiło na kawałki chcąc za wszelką cenę znaleźć nieistniejący skarb wewnątrz mnie. Był dokładnie taki, jakiego szukałam.
Urywki zdań, krótkie riposty o wyszukanym podtekście i westchnienia, czy błysk jego oczu- nie nazwałabym tego wszystkiego rozmową. To była walka, spontaniczne polowanie na lwa. Kto tu jest lwem?
Kto tu jest gazelą?
Nawet dotykał moich dłoni, długo i lubieżnie przyglądał się moim palcom, gładził je pieszczotliwie. Za nic nie chciałam przerwać tego kontaktu, choć wiedziałam, że właśnie wyrażam na coś zgodę. Niby niewielką, a jednak przesunęłam granicę. Och, koniec spotkania. Śpieszy się na jakieś spotkanie biznesowe. Zostawia mi swoją wizytówkę, mruczy do ucha pewne siebie ‘zobaczymy się jeszcze’ i ledwie muska ustami mój policzek.
A ja długo nie wiem, co się właśnie stało. Ot, para ludzi spotkała się na kawie. Na randce, powiedzielibyśmy zgodnie. Ona- zwykła kobieta o kasztanowych, długich za plecy włosach i niebieskich, rzadko spotykanych w tej kombinacji oczach. Dość szczupła, wysoka, choć sięgająca Jemu lekko ponad ramię. On- niezwykłej urody mężczyzna o ciemnych włosach i szarych jak stal oczach. Dbający o kondycję, pod jego opinającą koszulą wyraźnie rysowały się mięśnie.

2

Zadzwonić?
Przecież jestem kobietą, nie wypada. Nie będę mu się narzucać. Pewnie i tak nie jest zainteresowany- nasze spotkanie nie wiele może mi powiedzieć o jego nastawieniu do mnie. Pewnie właśnie pracuje, nie będę go rozpraszać. A co jak odbierze jego sekretarka? Na pewno jakąś ma. To byłoby bardzo niezręczne. ‘Tacy jak on mają często bliskie stosunki… no właśnie: stosunki ze swoimi sekretarkami’- bez powodzenia próbuję się pozbyć tej okropnej myśli.

3
Może to on zadzwoni?
Jasne, jasne. Nudzi mu się pewnie. Brakuje mu sekretarki czy co? Chuj go swędzi i tyle- oto podsumowanie całej naszej relacji. Tak, tak właśnie jest, droga Jane. Och, malutka, kochana, głupiutka Jane- jak mogłaś pomyśleć, że cokolwiek jest tu na serio? Jesteś gazelą, a on lwem, ot co. Nawet nie tak. Jesteś już martwa. Jesteś martwą gazelą, którą zabiła hiena przebrana za lwa. Przyjdzie skonsumować twoje śmierdzące strachem mięso. Jesteś padliną.

4
Jestem wyjątkowo głupiutką Jane. Jane Goldnoun. Ech, ze względu na moją głupotę, chyba skończę przedstawiać się nazwiskiem. Po co robić wstyd kochanym staruszkom. Siedzę na łóżku, zawinięta w koc i wpatruję się w telefon już drugi dzień, niemal bez przerwy. Siedzę w ciszy, słuchając własnego oddechu. Oczy pieką mnie od niepotrzebnych łez.
Nagle ciszę przerywa dźwięk nadchodzącego połączenia, ostro raniący moje uszy. Rzucam się ku telefonowi. Ale to tylko portier. Ignoruję. Nikogo u siebie nie chcę. Jestem idiotką, zakochaną w kimś kogo kompletnie nie znam. W kimś, kto wzbudza we mnie tylko złe przeczucia. W kimś, kto mnie pociąga. W kimś, kogo spojrzenia boję się bardziej od ognia. W kimś, komu pozwolę, zrobić ze sobą wszystko w zamian za nic, w zamian za…
Rozległo się pukanie do drzwi, za którymi ktoś toczył głośną choć kulturalną dyskusję. Boże, o co chodzi.
- Goldnoun, natychmiast otwórz.
Co? Znam ten głos. To On. Co On tu robi? Otwieram mieszkanie, a On zgrabnie wślizguje się do środka i zatrzaskuje za sobą drzwi na wszystkie możliwe zamki.
-Wszystko w porządku, panie Carter!- wołam do zaniepokojonego portiera przez zamknięte drzwi. Następnie pełna niedowierzania odwracam się do mojego gościa, powoli uświadamiając sobie jak właśnie wyglądam.- Dean? Co ty tu robisz?- pytam.
- Co z Tobą? Jak ty wyglądasz? Dziewczyno, stało się coś? Umarł ktoś?- najpiękniejszy mężczyzna mojego życia właśnie się o mnie troszczy. Kręcę głową, czuję, że zaczynam znów płakać. ‘Och Jane, twój mózg pochowano już dawno temu. Za późno na opłakiwanie’.- Jane, Janie.- przytula mnie.- Co się dzieje?
- Nic się nie dzieje…
- I dlatego właśnie płaczesz.- wpada mi w słowo.- Z nudy?- układa usta w ten swój nieziemski uśmiech, którym kilka dni temu mnie zabił. Nie sposób go nie odwzajemnić.

Dean Sthur pomaga mi się doprowadzić do porządku. O nic nie wypytuje, mi także nie śpieszy się do wyjaśnień jego przybycia. Wprawnie rozczesuje moje włosy, upina w wysoki kok. Myje mi plecy. Jego dłonie pieszczące moją skórę pozostawiają dotkliwy niedosyt. Nie próbuje naginać granic przyzwoitości, nie wtarga na mój teren prywatny. Doceniam to. Nie jestem w stanie myśleć teraz logicznie, nie mam siły na zastanawianie się nad poprawnością moich działań i decyzji. Jedyne co dociera do moich szarych komórek (aż za bardzo) to impulsy, cała chmara impulsów towarzyszących każdemu dotknięciu. Ponieważ co rusz dotykam mokrymi i okrytymi pianą dłońmi włosów, Dean postanawia je umyć. A potem długo i starannie je czesze, wciera odżywki i zaplata w długi warkocz. Jestem rozbita psychicznie. Czuję wręcz fizycznie brak Jego w moim życiu. Byłoby tak cudownie gdyby w nim się pojawił choćby na chwilę. Najlepiej na dłuższą, tak, hmm, mniej więcej- na zawsze. Czekam na jego dalsze poczynania, ale nagle czuję ostry ból w okolicach potylicy, ból promieniuje na tyle, że odbiera mi przytomność. Wiem tylko, że wyjątkowo niefortunnie osunęłam się ze stołka na podłogę, po tym jak ceramiczna butla na mydło przywitała tyły mojej czaszki. Wiem, bo widzę, jak owa butla leży teraz tuż przed moimi oczami. Czuję ból promieniujący wzdłuż całego tułowia, chyba mam coś z prawą ręką. Tracę ostrość widzenia. Tracę świadomość. I pamięć o ostatnich dwóch minutach.

 CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz